niedziela, 25 września 2011

18 wrzesień 2010 r. Czerwone Wierchy i Giewont 1894 m n.p.m.

Z Arturem przyjechaliśmy do Zakopanego, spotykając się wcześniej na dworcu w Krakowie, gdzie dojechaliśmy z różnych stron. Tym razem wcześniej zarezerwowałem nocleg dla nas w Kirach, znanym przysiółku koło Zakopanego, gdzie znajduje się wejście do Doliny Kościeliskiej. Artur to wysportowany młody mężczyzna, inżynier budowy, na codzień pracujący przy budowie mostów i wiaduktów. Swoje doświadczenie w Tatrach określił jako samotne wejście na Kościelec 2155 m n.p.m., w czasach, kiedy uczęszczał do szkoły podstawowej. Jednak już po pierwszych krokach można było odczuć jego przewagę kondycyjną i fizyczną nade mną. Szczególnie ciężki moment nastąpił, gdy z Doliny Kościeliskiej skręciliśmy w lewo szlakiem w kierunku Ciemniaka 2096 m n.p.m., szybko napotykając strome, monotonne, bardzo męczące podejście. Miał się z nami wybrać również Szymek, z którym wcześniej wszedłem w czerwcu tego roku na Kondracką Kopę w pamiętnej deszczowej pogodzie, jednak on odmówił przekonując, że według analizowanych przez niego prognoz pogody w Internecie tego dnia ma padać, co uniemożliwi, jak sądził, wyjście w góry, a już na pewno zrobienie ładnych zdjęć jego nową lustrzanką cyfrową, którą z zapałem testował od pewnego czasu. Pogoda jednak ku naszemu zadowoleniu okazała się być piękna, jeszcze przed wejściem na Ciemniak zaświeciło słońce, a błękitne niebo poprzecinane było tylko nielicznymi białymi obłoczkami. Z grani roztaczały się przepiękne widoki. Tego dnia na wycieczki w góry wybrało się bardzo dużo osób, można powiedzieć niemal o małym tłoku na szlaku prowadzącym przez Czerwone Wierchy, a przy podejściu na Giewont już od Przełęczy Kondrackiej oczekiwała kolejka osób chcących wejść na jego szczyt. Idąc z Ciemniaka na Krzesanicę 2122 m n.p.m., najwyższy szczyt Czerwonych Wierchów byłem zauroczony wpatrując się w jej rozległą pionową skalistą jakby krzesaną ścianą, od której wzięła swoją nazwę. Widok zapierający dech w piersiach. Kontynuowanie marszu w kierunku Małołączniaka 2096 m n.p.m. i Kopy Kondrackiej 2005 m n.p.m. to cieszenie się pogodą i przepiękną głębią krajobrazu wraz z widokiem na oddalone przed nami szczyty Tatr Wysokich i widziany od tyłu masyw Giewontu. W okolicy Kopy Kondrackiej, oraz później, schodząc z Giewontu szlakiem w kierunku Doliny Strążyska, zobaczyłem całą tą przepaścistość krajobrazu, w której z takim mozołem wdzieraliśmy się z Szymkiem i Krzyśkiem podczas czerwcowego deszczowego podejścia na Kondracką Kopę. Dopiero teraz dotarło do mnie, jakie niebezpieczeństwo groziło nam, gdybyśmy wtedy doznali jakiegoś poślizgnięcia, upadku. Wyprawa na Czerwone Wierchy z Arturem była dla mnie ciężka, w drodze byliśmy ponad 12 godzin, wchodząc jeszcze na końcu na jednego z polskich klasyków, Giewont 1894 m n.p.m., na którym byłem pierwszy raz, tak jak pierwszy raz łapałem się łańcuchów w górach przy wspinaczce. Było to ciekawe przeżycie, kolejne osobiste małe osiągnięcie. Takie są góry, każdy w nich odnajduje inną odpowiedź dla siebie, każdy w nich realizuje swoje marzenia, choć wysokość i jakość sportowa ich zdobywania może być różna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz