niedziela, 25 września 2011

Czerwiec 2010 r. Kopa Kondracka 2005 m n.p.m.

W czerwcu 2010 r. w czasie tzw. długiego weekendu z Szymkiem i Krzyśkiem wybrałem się w Tatry. Przyjechałem do Zakopanego, pierwszy raz od bardzo wielu lat, gdzie ostatni raz byłem z rodzicami jako mały chłopiec i niewiele, poza wjazdem kolejką linową na Kasprowy Wierch, z tamtego pobytu nie pamiętam. Wcześniej przed wyjazdem znaleźliśmy kwaterę na Krzeptówkach, skąd jest blisko do Doliny Małej Łąki, którą mieliśmy w planach wyjść na wszystkie cztery Czerwone Wierchy od Kondrackiej Kopy (2005 m n.p.m.), przez Małołączniak 2096 m n.p.m., Krzesanicę 2178 m n.p.m., na Ciemniak 2096 m n.p.m. Od samego wyjścia z naszego pensjonatu pogoda była zła, padał deszcz, wszystkie szczyty osnute były mgłą i chmurami. Z każdym krokiem deszcz przybierał na sile, nie był ulewny, ale stały i dość rzęsisty. Byliśmy jednak zdeterminowani aby kontynuować podejście, ponieważ i tak bardzo szybko zmokły nam ubrania i chyba przestało dla nas mieć to większe znaczenia. Wola zrealizowania celu, który sobie wyznaczyliśmy była większa. Pamiętam podchodzenie żlebami, brodzenie w rwących potokach przelewających się z góry na dół pomiędzy nogami, chmury, które zdawały się nas pochłaniać. Jeden z nas starał się zrobić kilka zdjęć używając swojej lustrzanki cyfrowej, co przy naszym zmęczeniu spotęgowanym trudnymi warunkami atmosferycznymi i jednak mocno przeciętną kondycją fizyczną było nie lada utrudnieniem. Powyżej Przełęczy Kondrackiej przystanęliśmy, aby zastanowić się czy próbować wchodzić na szczyt Kondrackiej Kopy, którego byliśmy już tak blisko, czy jednak dla bezpieczeństwa zawracać. Po burzliwej dyskusji, poszliśmy dalej do góry. Warunki były nadal ciężkie, cały czas padał deszcz, wiał porywisty lodowaty wiatr a widoczność była bardzo mocno ograniczona przez chmury. W końcu weszliśmy na szczyt, na którym spędziliśmy maksymalnie kilkanaście sekund, robiąc w popłochu kilka zdjęć, które nie mogły wyjść dobrze. Schodziliśmy ostrożnie już na dół, całe szczęście, że nie padał w międzyczasie śnieg, ponieważ wtedy niemożność odnalezienia naszych śladów postawiłaby nas w trudnej sytuacji, gdzie realny stałby się upadek do przepaści. Doszliśmy tak do Schroniska na Kondratowej Hali, gdzie po odpoczynku i posiłku dalej ruszyliśmy przez Kalatówki do Kuźnic. Byliśmy zadowoleni z siebie, że udało nam się przetrwać ciężkie warunki, sprawdziliśmy się, chyba tego potrzebowaliśmy. Pamiętam, jak później wieczorem przechadzając się po Krupówkach w Zakopanem, miałem wrażenie, że moje nogi są tak lekkie, że niemal unoszę się nad ziemią. Tak, cały organizm odpoczywał po trudach naszej górskiej wyprawy. Jednak Czerwone Wierchy cały czas pozostały niezdobyte, aż do czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz