niedziela, 25 września 2011

Połowa Lutego 2011 r. Dolina Kościeliska.

Z Ewą pojechałem do Wisły, gdzie spędziliśmy przemiły weekend w Rezydencji Prezydenta RP, dokładnie nad miejscem gdzie swój początek bierze Królowa polskich rzek, Wisła. Kolejnego dnia odwiozłem ją na dworzec PKP w Wiśle, skąd miała wracać do domu, a ja korzystając jeszcze z posiadanego wolnego postanowiłem prosto z Wisły pojechać do Zakopanego, by znów móc pójść w góry. Cały czas po głowie chodził mi plan próby zdobycia Starorobociańskiego Wierchu, Błyszcza i Bystrej. Niestety o tej porze roku okazało się tu zupełnie poza zasięgiem, no przynajmniej dla kogoś, kto nie jest taternikiem czy alpinistą. Późnym wieczorem dojechałem do planowanego miejsca noclegu w Kirach, niedaleko wejścia do Doliny Kościeliskiej, gdzie swój pensjonat prowadzi moja zaprzyjaźniona, podczas ubiegłorocznego, wrześniowego wypadu z Arturem na Czerwone Wierchy, „babcia góralka”. Po przespanej nocy, wczesnym rankiem zerwałem się z łóżka i zacząłem przygotowywać do wyjścia. Kolejne dwa noclegi miałem spędzić w Schronisku na Hali Ornak. Z właścicielami pensjonatu umówiłem się, że zwalniam pokój, za to oni pozwolą mi niezobowiązująco i nieodpłatnie zostawić moje auto na ich posesji. Przygotowany do drogi ruszyłem na spokojnie przed południem. Tego dnia czas mnie nie gonił, ponieważ w planie miałem jedynie spokojne dojście do schroniska i ewentualny popołudniowy rekonesans wokół niego. W Dolinie Kościeliskiej napotkałem, jak to zwykle, setki turystów, niestety w przeważającej większości nie przygotowanych nawet do takiego spaceru. Cała droga przez dolinę skuta była zbitym, śliskim śniegiem i lodem, rozjeżdżonym jeszcze przez pędzące tam i z powrotem zaprzęgi koni z saniami. W efekcie ludzie za każdym prawie krokiem, machając rękami wokół siebie, próbowali utrzymać równowagę, ale i tak co jakiś czas ktoś upadał. Ja na butach miałem założone raki, a więc pewnie, szybko i bezpiecznie dotarłem do schroniska. Późnym popołudniem gwar na jadalni i na zewnątrz schroniska szybko zmniejszał się. Większość turystów po zjedzeniu dobrego obiadu wracała w dół doliny z powrotem do Kir. W schronisku zostało tylko kilka osób. Niestety nazajutrz okazało się, że warunki do turystyki górskiej są zbyt ciężkie, ponieważ przez całą noc spadło dużo śniegu. Do schroniska nie docierali już tak licznie przybywający tu codziennie turyści. Dzień upłynął mi na medytacji, odpoczynku i utrzymywaniu kondycji na zejściu doliną do Kir i ponownym powrocie. Na szlaku oprócz kilku kolejnych osób idących w stronę schroniska, najczęściej napotykanym obiektem był traktor z podłączonym pługiem, należący do schroniska, który do pewnego miejsca odśnieżał i posypywał trasę. Postanowiłem spędzić w schronisku jeszcze drugą noc i ostateczną decyzję o wyjściu w góry podjąć następnego dnia rano. Niestety pogoda nie uległa poprawie. Po śniadaniu, wyszedłem na dół, ostatecznie porzucając plany o zdobywaniu jakichkolwiek szczytów. Przy tej pogodzie i w pojedynkę, było to niemożliwe. Wystarczy dodać, że wracałem w bardzo silnej śnieżycy, brnąc w śniegu dużo powyżej kostek. Prawdę mówiąc nie nastawiałem się bardzo na wyjście w góry. Byłem świadomy, że może okazać się to niemożliwe. Najważniejsze jednak, że poczułem klimat Tatr, pierwszy raz, zimą i znowu przeżyłem niezapomniane chwile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz